Podróż VI, LVIII
Byliśmy w Alpe d’Huez i w Les 2 Alpes
.
W Alpe d’Huez byliśmy dwa razy. Pierwszy, wiele, wiele lat temu, tak że nie pamiętam już wszystkich szczegółów naszego wyjazdu. Pamiętam, że byliśmy tam w styczniu i chcieliśmy już jeździć na nartach w sobotę i w związku z tym nocowaliśmy w niesamowitym Briancon i że w samym Huez zimę mieliśmy jak z bajki, gdyż w czasie naszego pobytu spadło tak ze 2 m świeżego śniegu i że w związku z tym jeździliśmy po okolicznych polach i żlebach zapadając się po pachy w śniegu. Pamiętam też, że bardzo mi się ten ośrodek spodobał, taki nie za mały i nie za duży, ot w sam raz na ludzką miarę. I dlatego po 13 latach postanowiliśmy pojechać tam jeszcze raz. Tym razem w marcu.
.
Czwartek, 22 stycznia. Podczas pierwszej wycieczki do Alpe d’Huez, postanowiliśmy się nie spieszyć i po drodze odwiedzić naszych przyjaciół, którzy od prawie tygodnia spędzali ferie w Alpbachu (ach, Alpbach…) w Austrii. Więc wyjechaliśmy już w czwartek. Tak że nasza trasa przejazdu na pewno nie była optymalna (chociaż czy ja wiem, najbardziej optymalna trasa wiedzie przez Udine, którędy to jedzie się o godzinę krócej, choć w kilometrach obie są porównywalne), ale obfitująca w kontakty towarzyskie. Wtedy pojechaliśmy przez Cieszyn, Brno, granice Czesko-Austriacką przekraczaliśmy w Laa albo w Znojmo, już nie pamiętam (wówczas nie było pięknej autostrady A1 na Ostravę, oraz z Mikulova na kierunek Krems, nie było też autostrady do Niemiec), a potem na Saltzburg, by przed Insbruckiem skręcić na Alpbach, a właściwie na Reith, gdyż tak naprawdę, to mieszka się w Reith, a jeździ w Alpbachu. Czekał tam na nas, u gospodyni gdzie mieszkali moi koledzy, wygodny pokoik z pachnącą pościelą. Oczywiście wieczorem mała impreza.
.
Powyższa mapa pokazuje już trasę, jaką należałoby jechać obecnie, czyli autostradą A1 i przez Mikulov. Patrz też na https://mojenarty.wordpress.com/przejazd-przez-a1/ gdzie można znaleźć informacje o zakupie winietek na Czechy i Austrię i tankowaniu paliwa w tych krajach. Pomimo takiego nieśpiesznego podróżowania i dość na pozór zawiłej trasy, mieliśmy do przejechania wówczas, „tylko” około 1650 km. Podczas drugiego wyjazdu, postanowiliśmy nocować w Colmar i w związku z tym pojechaliśmy prosto na Niemcy przez Norymbergę i dalej na Strasburg. W międzyczasie, zdążyli już wybudować autostradę z Krakowa do Niemiec. Do hotelu https://www.hotel-roisoleil-colmar.com/ mieliśmy z Krakowa ponad 1200 km, więc byliśmy tam dopiero wieczorem. Hotel całkiem, całkiem. Dają śniadania, na wypasioną kolację poszliśmy do chińskiej knajpy, znajdującej się tuż obok.
Colmar, to przepiękne miasteczko. Więc zamiast, zaraz po śniadaniu jechać dalej, przez 2-3 godziny spacerowaliśmy po jego centrum. I to nie było rozsądne. Potem wpadliśmy w duże korki w okolicach Genewy, a potem już w okolicach Annecy (wszyscy tam skręcali na Tignes i 3Doliny).
Całość trasy w tym wypadku, to prawie 1750 km, a więc w sumie więcej, jak przez Alppach i Włochy… No, ale wróćmy do poprzedniego, styczniowego wyjazdu.
.
Piątek, 23 stycznia. Ranek w Alpbachu przywitał nas przepięknym słońcem, lekkim mrozikiem i skrzącym się śniegiem, leżącym w około, w niespotykanych ilościach. Trochę nie chciało nam się opuszczać kolegów, Alpbachu i tej pięknej zimy, ale cóż było robić…
Pojechaliśmy na Insbruck, Brenner, by na wysokości Verony skręcić na A4 do Milano i Turynu (gdzie spotkaliśmy się z resztą naszej wycieczki, jadącą dwoma samochodami przez Udine, już od bladego świtu). Potem A55 i A32, aż do zjazdu na drogę SS24, która po stronie francuskiej przechodzi w N94.
Już za granicą Francuską zatrzymaliśmy się na nocleg w Briancon. Jest to żywcem wyjęty ze średniowiecza gród, otaczający zamek znajdujący się na wysokiej skale. Kamienice stoją przy brukowanych, stromych ulicach z rynsztokami na środku. Na rogach ulic, tubylcy sprzedają prażone kasztany, które zawijają w tutki z gazety. Wszystko jest tu oryginalne i stare, nasz hotel też. Dostaliśmy pokój na drugim, a może trzecim piętrze. Idziemy po skrzypiących drewnianych schodach, jest czysto ale czuć zapach wilgoci. Na ścianach świeże tapety, jednakże naklejone na kilka poprzednich warstw. Ściany, aż miękkie od kilku warstw papieru. Pokój duży, z dwoma podwójnymi łóżkami (!) i kabiną prysznicową, stojąca na środku (!!). I tak mamy szczęście, bo u naszych znajomych, którzy nocowali też w tym hoteliku (ha, hoteliku… ), był na środku pokoju – bidet… No, ale było tanio. W Polsce żadna inspekcja nie pozwoliłaby użytkować takiego obiektu jako hotelu, a we Francji owszem. Na szczęście wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni podróżą, więc mało co zwracaliśmy uwagę na te niedostatki.
.
Sobota, 24 stycznia. Rano śniadanko. Francuskie, kawusia, soczek, jakieś croissant, bagietka, dżemik, masełko, no ale na więcej nie liczyliśmy.
Na zewnątrz jest -16o C. Ostatni raz tankowaliśmy diesla nad Adriatykiem, gdzieś koło Verony, gdzie było +16o C. Nie wziąłem wówczas tego pod uwagę i nawet nie dolałem żadnego depresatora. Ale o dziwo, samochód zapalił od „tyku”. Chyba nie zdążył ostygnąć. Szczęście nie trwało jednak długo, bo po przejechaniu kilku kilometrów, nagle silnik „zdechł” a w lusterku zobaczyłem chmurę białego dymu. Akurat mijaliśmy stację benzynową, więc rozpędem wjechałem na nią. Dotoczyłem się do dystrybutora i wlałem ze 2 litry benzyny, a i taki rozmrażacz do paliwa, który przezornie miałem ze sobą. Na koniec dolałem do pełna diesla, żeby się wszystko dobrze wymieszało. Jak się nie wymiesza, to może być kłopot… Po kolejnych kilku minutach udało się silnik ponownie uruchomić. Dymił i prychał jeszcze jakiś czas, ale dało się jechać, a po kilku kilometrach problemy ustąpiły już całkiem. Jakby się nie udało, to pod Briancon jest całkiem spory ośrodek narciarski: https://www.serre-chevalier.com/
Z Briancon do Alpe d’Huez, jest około 80 km, ale droga jest dość ekstremalna i bywa, że jest zamknięta, zwłaszcza po dużych opadach śniegu. Ale nawet, jak nie ma dużych opadów, to jedzie się czasami po białej nawierzchni. Oczywiście niczego nie sprawdzaliśmy, wówczas nie mieliśmy pojęcia, że droga może być zamknięta.
Ale udało się dojechać do Alpe d’Huez już bez problemów.
Zaparkowałem samochód pod naszym apartamentowcem. Nawet było miejsce! Poprzednicy jeszcze nie oddali kluczy (i trudno się było dziwić, gdyż była 9:30 rano), więc poszliśmy po prostu na narty.
Pogoda przepiękna, lekki mrozik, słońce.
Jest nieźle, gdyż do naszego apartamentowca doklejony jest budynek kolejki gondolowej idącej przez miasteczko, w górę, do dolnych stacji wyciągów. Trudno nazwać tę kolejkę gondolą, gdyż na linie, co kawałek, zawieszony jest zestaw kilku beczkowatych wagoników bez dachu, drzwi, jakby były z jakiegoś wesołego miasteczka. Dobrze, że się nie obracają w czasie jazdy. Lina kręci się cały czas, a do wagoników wsiada się i wysiada z nich, w czasie ruchu. Można sobie więc wyobrazić, że jedzie się nimi i jedzie i jedzie. Mniej więcej, w pobliżu naszego apartamentowca spotyka się gondola z niżej położonego Huez (1500 m) i krzesło transportowe do wschodniej części Alpe d’Huez. Miasteczko leży na wysokości 1860 m n.p.m. i jest typową, francuską miejscowością turystyczną. Same apartamentowce, hotele, restauracje, lodowisko, basen i inne atrakcje. Ulice miejscami nie są odgarnięte do czystego asfaltu i leży na nich cienka warstwa śniegu. Chodniki zresztą podobnie. Chyba to tutaj taki standard.
Jedziemy tą śmieszną gondolą do miejsca nazywającego się Rond Point des Pistes. Cokolwiek to by nie znaczyło, jest to miejsce gdzie zaczynają się normalne wyciągi.
https://www.seealpedhuez.com/maps#var_4254
i taki link do mapki tras narciarskich: http://live.skiplan.com/moduleweb/2.0/alpedhuez.php#
i jeszcze, bardzo fajna mapka: https://www.bergfex.pl/alpe-dhuez-grand-domaine/panorama/
.
Na początek Signal (2115 m). Fajna górka, taka akurat na dożynanie się do zamknięcia wyciągów. A szybko się orientujemy, że to właśnie przez Signal będziemy zawsze wracać do domu, gdyż jak w każdym francuskim ośrodku narciarskim, można na nartach podjechać pod same drzwi apartamentu. Przez całe miasteczko biegną nartostrady, poprowadzone raz estakadami nad ulicami a raz tunelami pod nimi.
Potem przemieszczamy się do góry, wyciągami LIEVRE BLANC, MARMOTTES. Zwiedzamy najbliższą okolice. Wówczas nie było jeszcze kolejki MARMOTTES III. Szybko konstatujemy, że niedawno musiało spaść sporo śniegu, bo tylko trasy w bezpośrednim pobliżu ośrodka są wyratrakowane, te dalsze wspaniale nieprzygotowane. Francuzi mają tak olbrzymie tereny dla narciarstwa, że nawet przy braku opadów ratrakują niektóre trasy nie częściej jak raz, albo góra dwa razy w tygodniu.
Ponieważ jesteśmy po śniadanku złożonym głównie z croissantów, postanawiamy coś zjeść. Znajdujemy knajpkę, gdzieś koło dolnych stacji wyciągu JEUX, czyli na Rond Point des Pistes. Kelnerzy, obrusy, jak to we Francji. Zamawiamy pizze, bo to najbardziej przewidywalna potrawa. Oczywiście kelnerzy mówią wyłącznie po Francusku, karty też są wyłącznie po Francusku. Oni tak tu mają. Ale pizza jest bardzo smaczna, a i kieliszek czerwonego wina też nie najgorszy. Ceny zresztą chyba niższe jak w restauracji na Kasprowym…
We Francji, jak ktoś nie mówi po Francusku, musi się liczyć z bardzo niechętnym przyjęciem, nawet przez tych, którym się płaci, jak właśnie kelnerzy (którzy są często wręcz aroganccy), pracownice w biurze turystycznym, obsługa wyciągów, obsługa apartamentowców. Czasami mam wrażenie, że najchętniej zabraliby nam pieniądze na rogatkach wsi i kazali zawracać z powrotem do domu, żeby się nie musieć męczyć z jakimiś tam turystami.
Po obiedzie zwiedzamy wschodnią część ośrodka. Czarna z Clocher de Macle (2800 m) – „combe charbonniere” – wspaniała, miękko, dużo świeżego śniegu. Potem przerzucamy się na Signal de L’Homme (2176 m ). Bardzo fajna górka.
Tu dopadło nas prawdziwe tchnienie pustki. Jak okiem sięgnąć w lewo i w prawo – szeroki, nieskończenie długi, pusty stok narciarski. Jadąc po czymś takim można wybaczyć francuskim kelnerom impertynencję. Zawsze śmieje się, że w Austrii stoki narciarskie są tak szerokie, jak długie są stoki w Polsce. Natomiast we Włoszech stoki są tak szerokie, jak długie te austriackie, a we Francji są tak szerokie, jak długie te włoskie. Ale to prawda, wszędzie hektary stoków i śniegu.
Wracamy przez Signal do naszego apartamentu. Po drodze trzeba odebrać klucze w agencji, zapłacić kaucję i takie tam inne formalności. Oczywiście, do agencji podjeżdżamy na nartach. Jeszcze małe zakupy w sklepiku naprzeciwko, wino, bagietki, jakiś tutejszy serek.
Nie jestem zwolennikiem win francuskich, może dlatego, że w Polsce wina francuskie są szaleńczo drogie. Albo odwrotnie, te w jakiejś rozsądnej cenie są bardzo kiepskiej jakości. Za należytej jakości wino francuskie, w Polsce trzeba zapłacić dwa, trzy razy więcej, niż za wyśmienite wino hiszpańskie czy tez chilijskie lub toskańskie. Inaczej we Francji. Można tu kupić bardzo poprawne wino już za mniej jak 10,- euro (ale tylko poprawne). Trzeba tylko zaczaić się w pobliżu regałów z winami i podglądnąć co kupują Francuzi.
.
Niedziela, 24 stycznia. Pchamy się na Pic Blanc (3330 m ). Chcemy skorzystać, że dalej jest piękna pogoda, bo prognozy są niepomyślne, ma zacząć sypać śnieg.
Trasy na wschód, np. „serenne”, to wielokilometrowe zjazdy po wspaniałym ramieniu biegnącym ze szczytu w dolinę. Widoki zapierające dech w piersiach. Zwłaszcza po większych opadach śniegu. Na zrobienie pętelki potrzeba około dwóch godzin.
Ze szczytu Pic Blanc, poprzez śmieszny tunel, można przedostać się do trasy „tunnel” a dalej np. na „chamois”. Wspaniałe. Poprowadzone żlebami pod szczytem Pic Blanc. Ludzi tutaj jak na lekarstwo, raczej jeżdżą po niebieskich, poniżej dolnej stacji krzesła LIEVRE BLANC. Trasy z Clocher do Macle – strasznie zmuldzone, jak za dobrych czasów na Kasprowym.
Musiało tu nie być żadnego ratraka od tygodnia albo i dłużej.
Pod koniec dnia zaczyna intensywnie sypać. Wracamy przez Signal w zadymce. Pięknie. Prawdziwa zima. Gęsty śnieg dodaje uroku miejscowości. Wszystko staje się rozmyte, nierealne, bajkowe.
.
Wieczorem dzieci postanawiają iść na lodowisko. Oczywiście, na lodowisku można bez problemu pożyczyć łyżwy. Sypie coraz bardziej. To już śnieżyca.
.
.
.
.
Poniedziałek, 25 stycznia. Pogoda fatalna, cały czas sypie. Wszystkie trasy, cudownie nieprzygotowane, z grubą warstwą świeżego śniegu. Na całe szczęście wziąłem wówczas takie pozatrasowe Rossignole Bandit XX. Na tamte czasy, były to jedne z lepszych nart, na takie warunki. Poprzez Signal zjeżdżamy do Villard Reculas. Trasy przyjemne, ale już dochodzące do granicy lasu, więc takie spokojniejsze. Niżej trochę lepsza widoczność. Zjeżdżamy do Oz En Oisans (1350 m ). Trasy raczej niebieskie, ale przy tej widoczności i tak ledwie się pleziemy…
Wracamy przez L’Alpette ( 2050 m ) i Dome des Pettites Rousses ( 2800 m ).
Pogoda coraz gorsza. Śnieg już nie pada, ale wali, tak że przybywa go w oczach.
Wieczorem idziemy na basen. Odkryty, z gorącą wodą. Szatnie i samo wyjście na basen dość siermiężne. W samym basenie na wykafelkowanych ściankach, tuż nad linią wody, pas ciemnego osadu, aż szorstki pod palcami… no cóż, to Francja. Wychodzimy zniesmaczeni.
.
Wtorek, 26 stycznia. Sypie dalej. Samochody znikły pod górami śniegu. Chodzą tylko te najniżej położone wyciągi. Choć z prognozy pogody wynika, że koło południa ma wyjść słońce. Ciężko było jednak uwierzyć w te prognozy. Jeździmy na Signalu. Z nieba lecą gęste i duże płaty śniegu. Koło dziesiątej kobiety i dzieci odmawiają współpracy i wracają do domu. Pozostali sami mężczyźni. Przemieszczamy się czarną „la foret” w kierunku Villard Reculas. Nic nie widać.
To co zdarzyło się koło południa, można czasami oglądać na jakichś amerykańskich filmach. W ciągu kilku minut śnieg przestał padać, mgły się gdzieś rozpłynęły, jakby nigdy ich nie było. Chmury pękły nad naszymi głowami i naszym oczom ukazały się skąpane w słońcu i zasypane nieskazitelnie gładkim śniegiem okoliczne żleby, lasy, doliny. Wszystko białe albo bielsze, skrzące się w słońcu iskierkami, tak że aż oczy bolały od tych rozbłysków.
Tylko tego nam było trzeba, wszystkie żleby i stoki prowadzące do Villard Reculas i Oz En Oisans tego popołudnia były nasze. Jeździliśmy zanurzeni w śniegu po pachy, po stokach bez ani jednego śladu nart czy deski. To jak jazda w chmurach. Albo jakby pod śniegiem płynęły fale, gdyż przed każdym skrętem wynurzaliśmy się całkowicie ze śniegu, a nawet wyskakiwaliśmy w powietrze, by po skręcie zapaść się powyżej pasa w nieważki puch. I tak raz za razem, całymi kilometrami. A miejsca tu nie brakowało. Taki świeży śnieg stawia jednak duży opór, więc ciągnęliśmy nawet po stromych stokach długimi skrętami, pohukując i nawołując się nawzajem, gdy zatrzymywaliśmy się dla nabrania tchu.
W takim momencie impertynenccy kelnerzy, naburmuszona obsługa wyciągów i jacyś krzykliwi portierzy w apartamentowcach, przestają być istotni i zostają tylko hektary pustych pól śnieżnych przed tobą i festony śniegu wyrzucane w powietrze za tobą… Takie rzeczy, to jednak tylko we Francji…
Ludzi zaczęło przybywać, raz za razem pojawiał się i znikał gdzieś z boku jakiś narciarz. Już i przed nami pojawiły się ślady nart.
Chcieliśmy się przemieścić gdzieś wyżej ale wszystkie wyciągi powyżej L’Alpette, Signala, Plat des Marmottes, były zamknięte.
Wracaliśmy do domu przez Signal, jakbyśmy wracali z innego świata, gdzie wszystko jest jedynie bielą, a budynki i drzewa można rozpoznać jedynie po innym jej odcieniu.
.
Środa, 27 stycznia. Poranek wstał przepiękny, słońce, lekki mróz, wszędzie góry śniegu. Wyciągi na Pic Blanc, Clocher de Macle i w rejonie Signal de l’Homme – czynne, więc jeździmy na „serenne”, „la balme” i „combe charbonniere”.
Pogoda, przepiękna rano, po południu znów zaczyna się psuć. Pojawiają się i znikają jakieś chmury czy mgły, tak że czasami jedziemy w pełnym słońcu, a czasami nie widać nic na dwa metry. Przy którymś kolejnym zjeździe, gdzieś na „combe charbonniere”, albo raczej już na „companules”, w dość gęstej mgle, spotykamy trzy młode dziewczyny, które tak po prostu zaczynają wołać do nas o pomoc. Najpierw po Francusku a potem Angielsku, gdyż zapewne skonstatowały, że nie bardzo rozumiemy ich ojczysty język. Okazało się, że nie wiedzą gdzie są i pytają czy znamy drogę do wsi. Wydaje się nam, że znamy. Ale mgła zrobiła się wyjątkowo gęsta i naprawdę było ciężko. Pamiętałem, że podczas poprzedniego zjazdu tą trasą, kiedy było jeszcze słońce, jechaliśmy opadającym w dół żebrem, tak że zarówno na lewo, jak i na prawo było zawsze niżej. Trzeba pamiętać, że to Francja, stoki są tak szerokie, jak we Włoszech długie, tak że o jakichś tyczkach wyznaczających kierunek można było chwilowo zapomnieć. Tak więc starałem się jechać szerokimi łukami i jak tylko wyczuwałem że teren opada, skręcałem w przeciwną stronę. Panienki były cienkie, więc wolno nam to szło, no ale, skoro obiecaliśmy im „ratunek”, to musieliśmy dotrzymać słowa.
W końcu wynurzyliśmy się z tej gęstej chmury i przed nami ukazało się w oddali Alpe d’Huez i dolna stacja wyciągu MARMOTTES. Panienki były uratowane, za co dziękowały nam z całego serca… Szkoda, że byliśmy z żonami…
.
Czwartek, 28 stycznia. Pogoda znów piękna, wybraliśmy się więc na zwiedzanie zachodniej części ośrodka, czyli na kierunek Montfrais. Oczywiście, najpierw Signal. Cały czas można tu jeszcze znaleźć, świeży, choć już mocno rozjeżdżony i przewiany śnieg.
Z Signala przemieszczamy się w kierunku Oz En Oisans i dalej do Alpette. Z Vaujany do Alpette, przyjeżdża wielka kolejka linowa. Trasy w tym rejonie raczej turystyczne. Szeroko, gładko, słonecznie. Chociaż czarna „la fare” warta przejechania. Oczywiście jedziemy. Wracamy na górę kolejką i przemieszczamy się dalej, w kierunku Montfrais.
Wszystkie trasy łagodne, niebieskie, ot takie dla młodych matek z niemowlętami. Ciepło, zacisznie. Chcemy przejechać, nieoznaczoną na obecnych mapkach, pozatrasową „roche melon”, poprowadzoną z górnej stacji krzesła VALLONNET do dolnej stacji gondoli VILLETTE MONTFRAIS. W końcu, cały czas mamy pozatrasowe Bandity XX. Po tak dużych opadach śniegu, trasa warta przejechania. Oczywiście, jest to zjazd, raczej dla bardziej zaawansowanych narciarzy, mających odpowiednie narty. Na slalomkach, czy gigantkach, nie polecam się tam pchać. Nie wiem dlaczego ta traska zniknęła z mapek, ale ludzie dalej tamtędy jeżdżą. Śladów nart nie brakuje. Wydaje się też, że trudno tam się zgubić. Tak czy siak, dojedzie się do niebieskiej „vaujaniate”.
Wracamy do Alpette. Wzdłuż wyciągu MONTFRAIS są ze dwie dobre knajpki. Dobre miejsce na małe conieco. Na przykład na foie gras z kieliszkiem alzackiego Gewurztraminera, albo z innym Sauternes.
Z wyciągu CLOS GIRAUD, rozpościera się piękny widok na dolinę i jezioro Verney. Gdzieś tam, między górami można dostrzec szosę do Grenoble…
Wieczorem zabieramy się za odkopywanie aut, gdyż chcemy na następny dzień pojechać do Les 2 Alpes. Słabo nam to idzie. Śnieg jest puszysty, zmrożony i trudno go czymkolwiek nabrać. Używamy kartonów po bananach, znalezionych koło pobliskiego sklepu. Udaje mi się odkopać tył i lewy bok samochodu, tak że mogę wejść do środka i cofnąć do tyłu. Po samochodzie zostaje trójwymiarowy negatyw, który już dość szybko udaje się przekopać.
.
Piątek, 29 stycznia. Jedziemy do Les 2 Alpes. https://www.les2alpes.com/winter/
Już na zjeździe serpentynami z Huez, samochód Wojtka zaczyna dymić i Wojtek ma to samo co ja w Briancon. Też tankował u makaroniarzy z Verony. Na szczęście cały czas jest ostro w dół i dymiący silnik działa jak hamulec, tylko żeby policja go nie zatrzymała za zanieczyszczanie środowiska. Trochę to dziwne, bo jest słoneczny piękny dzień z lekkim mrozikiem, no ale pewnie biedak przemarzł ( samochód, nie Wojtek, rzecz jasna), stojąc prawie tydzień bezczynnie.
W Le Bourg jest stacja benzynowa. (stacje w pobliżu Alpe d’Huez i aktualne ceny) Wdrażamy standardową procedurę, dwa litry benzyny, odmrażacz i olej napędowy do pełna. Poskutkowało. Z lekkim opóźnieniem dojeżdżamy do 2 Alpes. Chcieliśmy podjechać pod gondolę DIABLE, ale na parkingu praktycznie nie było miejsc, więc podjechaliśmy na duży parking pod gondolami JADRI 1 i JADRI EXPRESS.
.
.
Planowaliśmy jednak wrócić pod tego DIABLE, ale JADRI EXPRESS zawiózł nas prawie na Glacier ( 3200 m ).
.
Jak już znaleźliśmy się w tym miejscu, to wjechaliśmy podziemnym „kretem” na miejsce zwane Dome de Puy Salle i dalej orczykiem LAUZE, gdzie okazało się, że przewóz narciarzy za ratrakiem na Dome de la Lauze, do górnej stacji orczyka GIROSE (3568 m – to chyba najwyżej położone w Europie miejsce, gdzie wjeżdża się wyciągiem narciarskim i gdzie można na tych nartach jeździć… Chociaż, Klein Matterhorn ma 3883 m, a położony obok Gobba di Rollin, aż 3899m) jest nieczynny. Nie mogliśmy więc, zwiedzić lodowca Girose, położonym nad La Grave. Z ówczesnych mapek wynikało, że łatwymi, niebieskimi trasami można dojechać do Col des Ruillans (3211 m), czyli do górnej stacji gondoli TRONÇON i co najważniejsze, wrócić do Les 2Alpes. Na poniższej mapce z 2004, widać dokładnie możliwości eksploracji tych terenów od strony Les 2Alpes.
Niestety, na obecnych mapkach wyraźnie widać, że już tak dobrze nie jest. Wygląda na to, że wyciąg C został zlikwidowany i zamiast niego jest ratrak przewożący narciarzy. Jest, albo nie jest. Tu aktualna mapka do pobrania: http://www.j2ski.com/ski_resorts/France/Les_Deux_Alpes_Piste_Map.html
Szkoda, że się nie udało na te tereny popatrzeć z bliska, bo słyszałem wiele pozytywnych opinii o tym miejscu. Przewyższenie w La Grave wynosi aż 1750 m! Jest po czym pojeździć. Górna stacja gondoli TRONÇON, znajduje się na wysokości 3211 m n.p.m. , natomiast dolna stacja gondoli, jest na wysokości 1500 m, jednak sam zjazd kończy się na wysokości 1450 m n.p.m. W każdym razie miejsce dla „dużych misiów”. Same pozatrasowe zjazdy. Przy La Grave, jakieś tam Verbier to kaszka z mleczkiem… Do tych terenów pod masywem La Meije, można dostać się oczywiście też z miejscowości La Grave. Nazwa symptomatyczna, gdyż w języku angielskim nieodparcie kojarzy się z grobem. Jednakże nazwa pochodzi od francuskiej nazwy żwiru.
Patrz: https://la-grave.com/le-domaine-de-haute-montagne-hiver/ zwłaszcza ten filmik należy obejrzeć. Na dole strony jest też kolejna mapka tras. Tym razem, spojrzenie od strony La Grave.
Trudno powiedzieć czy te żółte przerywane linie na tej mapce, to trasy dla takich „mniejszych misiów” jak my, czy wszystkie trasy tam wymagają specjalnych umiejętności. W każdym razie, opisy w internecie o stokach spod La Meije, są raczej mrożące krew w żyłach…
Pewnie i tak byśmy tam nie pojeździli bo byliśmy z dziećmi i żonami… No, ale można by było choć popatrzeć z wyciągu GIROSE na Glacier de la Girose i w dół na La Grave…
Pozjeżdżaliśmy więc w rejonie Glacier i powoli zaczęliśmy się przemieszczać w kierunku Toura i Diable. Cały odcinek, od Dome de Puy Salle aż do Toura, to piękny, skąpany w słońcu, „łagodnie” ( różnica poziomów wynosi tutaj 800 m ! ) nachylony płaskowyż. No, jednak łagodnie, bo trasy tu są raczej zielono-niebieskie, czasem wpadające w różowy. Ale przyjemnie. Niżej z Tete Moute i Toura kilka czarnych naprawdę dobrych tras. W niższych partiach mało śniegu (!), w ogóle tu jakby nie padało.
Ośrodek zdecydowanie mniejszy niż Alpe d’Huez, a najlepsze trasy są położone tuż powyżej wsi, więc i śniegu mniej i ludzi na nich dużo, jakoś o glebę to mnie ten ośrodek nie rzucił.
Oczywiście warto tu przyjechać, tak na dwa, trzy dni. Na więcej to chyba nie, no chyba żeby pojeździć na La Grave… Tak, może kiedyś…
.
.
Kraków, czerwiec 2010
aktualizacja marzec 2021